Strony

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Tort bezowy z kremem adwokatowym i brzoskwiniami

Ten torcik powstał „przez przypadek”, choć ponoć przypadków nie ma. Po tłustoczwartkowych i innych drożdżowych wypiekach uzbierało mi się ponad 20 białek. Wyciągnęłam z zamrażarki 8 sztuk i planowałam, że zrobię krem z truskawkami i ozdobię górę świeżymi truskawkami. Ale jak na złość nie dostałam świeżych truskawek. Alternatywą była puszka brzoskwiń. Jednak brzoskwinie i krem truskawkowy to niekoniecznie dobre połączenie, więc powstał krem adwokatowy, który z brzoskwiniami stworzył niezły duet.
Można wykorzystać gotowy krem z paczki (świat się nie zawali) albo zrobić najprostszą z możliwych wersji kremu na bazie serka mascarpone, śmietany kremówki i adwokata.
Tort jest banalnie prosty, bardzo szybki do przygotowania (poza czasem potrzebnym na pieczenie bezy) i smaczny, choć jak wszystko, co bezowe dosyć słodki. Ale rodzinie smakował i to najważniejsze. 
Zdjęcia są jakie są, ale tak to jest z tortami, które muszą zostać przetransportowane. 



Składniki na duży tort:

Beza:
8 schłodzonych białek z dużych jajek
400 g drobnego cukru do wypieków (nie pudru)
opcjonalnie: 1 łyżka mazeiny (skrobi kukurydzianej) albo mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka octu winnego
szczypta soli

Krem:
250 g serka mascarpone
250 ml śmietanki kremówki
125 ml gęstego adwokata

1 puszka brzoskwiń w syropie
opcjonalnie drobne bezy do dekoracji


Beza:
Pieczenie bezy zacząć od przygotowania papieru do upieczenia bezy. Od dna tortownicy (23-25cm średnicy) odrysować dwa koła, papier ułożyć na blaszkach. Białka wlać do suchej miski (u mnie misa robota Chef Titanium), wsypać szczyptę soli. Ubić na sztywną pianę, dodać 1 łyżeczkę octu, a następnie wsypywać po 1 łyżce cukru i cały czas miksować. Gdy już cały cukier znajdzie się w misce ubijać do chwili aż masa zacznie błyszczeć (u mnie około 10 minut). Można jeszcze dodać łyżkę maziny albo mąki ziemniaczanej, ale nie jest to konieczne, beza pięknie się piecze i jest taka krucha jak powinna.
Wstawić do nagrzanego do 180 stopni piekarnika (u mnie termoobieg), po około 5 minutach zmniejszyć temperaturę do 140 -150* stopni i piec 90 minut. Beza powinna się lekko przyrumienić i delikatnie popękać. Wyłączyć piekarnik, uchylić drzwiczki i zostawić na noc do wystygnięcia. Można oczywiście upiec ją rano, wystudzić na blacie, ale to wieczorne pieczenie jest jednak bardzo wygodne.
Krem:
Do miski włożyć serek mascarpone, wlać śmietanę i ubić razem na puszysty krem, pod koniec ubijania dodawać po łyżce adwokata i cały czas miksować, aby składniki się dobrze połączyły.

Dwie połówki brzoskwiń pokroić w plasterki, a pozostałe w kostkę. Na blacie bezy rozsmarować połowę kremu, wyłożyć pokrojone w kostkę brzoskwinie. Przykryć drugą bezą, część pozostałego kremu odłożyć do szprycy, a resztę rozsmarować na górnym blacie, ozdobić odłożonym kremem albo drobnymi bezami (jeśli używamy małych bezików to cały krem rozsmarować) i plasterkami brzoskwiń. 

*Edit 20.09.2020 - Obecnie suszę bezy nieco inaczej. Wstawiam do piekarnika nagrzanego do 130 stopni, po 10 minutach zmniejszam do 110 stopni i suszę 2 godziny.
Tak naprawdę bardzo dużo zależy od naszego piekarnika. Metodą prób i błędów trzeba dojść do właściwej temperatury.



piątek, 25 kwietnia 2014

Rozwiązanie konkursu Wielkanocnego z Kotanyi

Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie Wielkanocnym i podesłali zdjęcia swoich potraw wykonanych z przepisów z mojego bloga.
Wybór jak zawsze do łatwych nie należał i jak zawsze chętnie nagrodziłabym wszystkich, ale nagród jest tylko pięć. Zestawy pachnących nowości od Kotanyi otrzymują:

Brygida Benc
Barbara Rost
Sabina Suchy
Małgorzata Lewicka - Jaśkiewicz
Katarzyna Plejnis

Nagrodzonym Paniom gratuluję i proszę o podesłanie adresów do wysyłki (przekażę je sponsorowi nagród) na adres: margarytka75@vp.pl



czwartek, 24 kwietnia 2014

Kotlety rybne z flądry

Lubię ryby, choć jak już kiedyś wspomniałam jestem trochę monotematyczna w ich przygotowywaniu. Od czasu do czasu robię kotlety z ryżem i pietruszką, a czasami takie proste, klasyczne i bardzo smaczne.
Te dzisiejsze są z flądry – udało mi się kupić w sklepie rybnym ładne filety w dobrej cenie, więc nie było mi żal i zmieliłam. Można użyć innej ryby, wg uznania i dostępności.


Składniki na 6 średniej wielości kotletów:

500 g filetów z białej ryby (jeśli jest mrożona to zostawić, aby się rozmroziła i osuszyć - waga po rozmrożeniu)
½ kajzerki
½ szklanki mleka
1 mała cebulka
2 łyżki bułki tartej
1 jajko
2 – 3 łyżki posiekanego koperku
½ łyżeczki soli
1 płaska łyżeczka pieprzu cytrynowego (u mnie od Kotanyi, bo jest najlepszy, bez zbędnych dodatków)

bułka tarta do panierowania
olej albo masło klarowane do smażenia (u mnie 2 łyżki klarowanego masła)


Kajzerkę namoczyć w mleku, gdy napęcznieje odcisnąć. Rybę razem z kajzerką przepuścić przez maszynkę (u mnie przystawka do robota Chef Titanium), albo zemleć w malakserze. Cebulę pokroić w bardzo drobną kostkę i razem z koperkiem, jajkiem i przyprawami dodać do ryby. Wsypać 2 łyżki bułki tartej i wymieszać. Jeśli masa nie jest wystarczająco zwarta można dosypać jeszcze łyżkę bułki tartej. 
Z masy uformować 6 kotletów, obtoczyć je w bułce tartej. Na patelni rozgrzać tłuszcz, włożyć kotlety i smażyć na wolnym ogniu przez kilka minut z każdej strony, aż kotlety będą ładnie zrumienione na zewnątrz i dosmażone w środku (ja po przewróceniu na drugą stronę przykrywam i dosmażam na złoty kolor).
Podawać z ulubionymi dodatkami, u mnie tradycyjnie surówka z kiszonej kapusty



wtorek, 22 kwietnia 2014

Zupa szczawiowa podana z jajkiem i tłuczonymi ziemniakami

Jedni tę zupę lubią, inni niekoniecznie. Ja należę zdecydowanie do tych pierwszych, bo większość zup jadam. Dawno już nie gotowałam szczawiowej, ale Dorota narobiła mi takiej ochoty, że nie było zmiłuj. A gdy jeszcze przysłała mi paczuszkę z tegorocznym młodym szczawiem z własnego ogródka, to nie mogłam szczawiowej nie przygotować.
To moja ulubiona wersja, choć taką niemiksowaną, z ziemniakami w środku też jem i nie marudzę, bo dla mnie szczawiowa może być w każdej wersji.
Co prawda nie jest to zupa, którą jem bardzo często, a to wszystko ze względu na dosyć dużą ilość kwasu szczawiowego, który nie jest sprzymierzeńcem stawów i nerek. Jednak dodatek jajek i nabiału nieco niweluje szkodliwe działanie kwasu i chroni ścianki żołądka.
Zupę można ugotować na kawałku wędzonki, na bulionie drobiowym, albo tak jak ja - na esencjonalnym bulionie warzywnym. 


Składniki na 4 porcje:

1,5 l wody
2 duże marchewki
1 średniej wielkości pietruszka
½ średniego selera
1 mały por (biała cześć)
1 mały liść laurowy
2 ziarna ziela angielskiego
350 – 400 g świeżego szczawiu albo 1 słoiczek siekanego
1 łyżeczka klarowanego masła
1 pełna łyżka mąki pszennej (dałam wrocławską)
1 żółtko
1 płaska łyżeczka soli
½ łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
szczypta chili
1 łyżeczka cukru
3 – 4 łyżki śmietany do zup albo jogurtu naturalnego

Do podania
ziemniaki tłuczone z dodatkiem podsmażonej cebulki
jajka ugotowane na twardo

Warzywa obrać, pokroić na kawałki, włożyć do garnka, wrzucić liść laurowy, ziele angielskie, sól i zalać zimną wodą. Doprowadzić do wrzenia i gotować około 45 minut. Szczaw drobno posiekać, na patelni rozgrzać 1 łyżeczką masła, wrzucić szczaw i delikatnie podsmażyć. Gdy warzywa będą miękkie dodać podsmażony szczaw, wsypać pieprz, chili i gotować 15 minut. Usunąć z zupy por i  całość zmiksować. Żółtko rozkłócić ze śmietaną i 1 łyżką mąki, zahartować wlewając 2 łyżki gorącej zupy. Wymieszać i całość wlać do garnka, wsypać 1 łyżeczkę cukru i dobrze podgrzać.  Spróbować i ewentualnie doprawić do własnego smaku solą czy pieprzem.
Zupę podawać z jajkiem ugotowanym na twardo i tłuczonymi ziemniakami. 




czwartek, 17 kwietnia 2014

Schab z szynkowaru

To moja kolejna wędlina domowa przygotowana w szynkowarze. Tym razem użyłam schabu w kawałku, który wyszedł mięciutki, aromatyczny i smaczny. 
Użyłam niewielkiej ilości soli peklowej, aby zachować ładny kolor mięsa. 
 

Składniki na małą porcję (szynkowar 900 g)

700 g schabu w kawałku
1 łyżeczka (10 g) peklosoli
½ łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
1 łyżeczka słodkiej czerwonej papryki
3 łyżeczki majeranku (można zmniejszyć ilość, ja uwielbiam majeranek)
¼ łyżeczki chili
1 ząbek czosnku


Schab umyć, osuszyć papierowym ręcznikiem. Ząbek czosnku obrać, drobno posiekać i rozetrzeć na pastę. Czosnek wymieszać z solą, pieprzem, papryką, chili i majerankiem. Mieszanką przypraw natrzeć mięso, włożyć do szynkowara (ja używam woreczków), zamknąć szynkowar i wstawić go na 48 godzin do lodówki (chodzi o to, aby sól dotarła do środka mięsa i po ugotowaniu mięso nie było szare, a różowe).
Szynkowar wstawić do garnka z gorącą wodą wyłożonego ściereczką (woda powinna sięgać 1 cm poniżej krawędzi szynkowaru). Parzyć około 50 – 60 minut (nie gotować, woda na granicy wrzenia), do chwili, gdy temperatura wewnątrz szynkowaru pokaże 71 -75 stopni. Od razu szynkowar wyciągnąć z wody, schłodzić (np w misce z zimną wodą) i zostawić do całkowitego wystygnięcia. Wstawić do lodówki na co najmniej 12 godzin. Szynkowar wstawić do zlewu do góry nogami, polać gorącą wodą (wystarczy niewielka ilość) i wyciągnąć schab.
Przechowywać w lodówce. 


wtorek, 15 kwietnia 2014

Konkurs Wielkanocny z Kotanyi

Dziś zapraszam Was na bardzo prosty konkurs. Zbliżają się Święta Wielkanocne, przygotowujecie różne dania i bywa, że korzystacie z moich przepisów, więc właśnie dla Was jest ta zabawa.

Zasady konkursu:

1. Aby wziąć udział w konkursie należy przygotować DOWOLNE danie albo ciasto z mojego bloga, które znajdzie się na Waszym Wielkanocnym stole.
2. Pod tą notką należy napisać komentarz z informacją, który przepis i dlaczego został wybrany. Będzie mi miło jeśli po przygotowaniu przepisu zostawicie również komentarz pod konkretnym przepisem, z którego skorzystacie (nie jest to jednak warunek konieczny).
Jedno zdjęcie potrawy, na którym powinna znaleźć się karteczka z napisem „Wielkanoc z Margarytką 2014” razem z informacją, co przedstawia należy przesłać na adres: margarytka75@vp.pl
Można przygotować dowolną ilość dań, jednak każde zdjęcie musi zostać przesłane w osobnym mailu. W temacie maila proszę wpisać „Wielkanoc 2014”.
Wszystkie zdjęcia zostaną umieszczone w konkursowym albumie na FB. Nie trzeba zakładać profilu, nie trzeba lubić mojego fanpaga - album będzie ułatwieniem dla mnie, bo pozwoli zebrać wszystkie zdjęcia w jednym miejscu.
W mailu oprócz zdjęcia i informacji o daniu, powinno znaleźć się imię i nazwisko (dodatkowo nick jakim podpisujecie się na blogu, jeśli jest inny niż imię i nazwisko) osoby przygotowującej danie – tak, abym nie musiała się domyślać, kto jest autorem.
Przesłanie zdjęcia jest równoznaczne z oświadczeniem, że jest się jego autorem, wyrażeniem zgody na jego publikację na FB, a także na blogu w przypadku wygranej.
3. Konkurs trwa przez tydzień: od 17 – 23 kwietnia 2014 roku (zdjęcia można przesyłać do północy 23 kwietnia 2014 r).
4. Do 25 kwietnia 2014 roku wybiorę osoby, które otrzymają nagrody. Wybór będzie subiektywny i nie podlega dyskusji.
W konkursie mogą wziąć udział wszyscy, ale adres do wysyłki nagrody musi być na terenie Polski. 
5. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone na blogu, a nagrodzone osoby będą zobowiązane do przesłania danych adresowych w ciągu 2 dni od dnia ogłoszenia wyników, abym mogła przesłać je do sponsora, który wyśle nagrody. Dane adresowe zostaną wykorzystane tylko w celu przesłania nagrody.
6. Organizatorem konkursu jestem ja, a sponsorem nagród w konkursie jest firma Kotanyi Polska. 
7. Do wygrania jest 5 równorzędnych nagród, którymi są zestawy nowych przypraw firmy Kotanyi - takie jak na zdjęciu. 


Szynka z szynkowaru

Nie przepadam za wędlinami ze sklepu, więc kupuję ich niewiele, bo tak naprawdę nie wiadomo, co w nich siedzi. Znacznie częściej jako dodatek do pieczywa pojawiają się na stole pasty rybne, jajeczne czy twarogowe. Czasem piekę mięso w kawałku albo przygotowuję szynkę gotowaną. Teraz zacznę pewnie przygotowywać więcej wędlin. Zielonooki lubi takie z dodatkiem mięsa gęsiego czy kaczego, więc pewnie też coś wykombinuję. Na pierwszy ogień poszła jednak szynka wieprzowa. W zamyśle miała być niczym konserwowa, a wyszła mozaika. Bardzo smaczna, krucha, dobrze doprawiona. Dla mnie nieco za słona, ale robiłam zgodnie z recepturą dołączoną do szynkowaru, bo nie chciałam za pierwszym razem mocno kombinować. Rodzinka jednak uznała, że wcale słona nie jest, a ja mam skrzywienie, bo soli używam mało. Użyłam bardzo chudego mięsa – odtłuszczonej szynki, więc wędlina wyszła dosyć sucha, choć akurat mnie to nie przeszkadza. Można ją było ładnie i dosyć cienko kroić. 


Składniki na mały szynkowar (900 g):

830 g mięsa od szynki (odtłuszczonej)
14 g soli albo peklosoli ( ja użyłam peklosoli)
3 pełne łyżeczki żelatyny
1/3 szklanki zimnej wody
10 g przyprawy „Sekretna” - to gotowa mieszanka przypraw do wyrobu wędlin ale można wymieszać dowolne, ulubione przyprawy i zioła


Mięso opłukać, pokroić w kostkę, wsypać sól, żelatynę, przyprawy, wlać zimną wodę i dokładnie wymieszać – najlepiej dłonią. Mięso przełożyć do szynkowaru (ja najpierw włożyłam do woreczka przeznaczonego do gotowania), zamknąć praskę i odstawić do lodówki na 6 – 12 godzin. Szynkowar wstawić do garnka wyłożonego ściereczką, wbić termometr, wlać tyle gorącej wody, aby sięgała 1 cm poniżej rantu praski. Od chwili zagotowania wody parzyć pod przykryciem 60 minut w temperaturze 90 stopni (co jakiś czas dolewałam trochę zimnej wody, aby obniżyć temperaturę), temperatura w środku szynkowaru nie powinna przekroczyć 75 stopni. Po ugotowaniu wyciągnąć szynkowar z garnka, ale go nie otwierać. Zostawić do wystygnięcia, a następnie wstawić do lodówki na co najmniej 12 godzin. Schłodzony szynkowar wyciągnąć z lodówki, wstawić do góry dnem do zlewu i polać bardzo gorąca wodą (u mnie wrzątek z czajnika), stuknąć szynkowarem, aby prasowanka wypadła i wyciągnąć wędlinę z woreczka.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Restauracja Nordowi Mol

Kilkakrotnie przejeżdżaliśmy obok tej restauracji, która znajduje się w Celbowie k/Pucka, na trasie z Trójmiasta na Hel i za każdym razem parking przed nią był pełen. Zastanawialiśmy się, czy to po prostu modna, snobistyczna restauracja czy doskonałe jedzenie. Obiecaliśmy sobie, że przy okazji powrotu z Helu zajrzymy i sami się przekonamy. Najpierw zerknęliśmy na stronę restauracji, aby poznać menu i zobaczyć, czy nie zbankrutujemy. Cen niestety nie było, ale stwierdziliśmy, że raz kozie śmierć.


I w sylwestrowe popołudnie, wracając już z Helu do domu zatrzymaliśmy się przed restauracją, na wyjątkowo pustym parkingu. Ale w sumie trudno się dziwić, aby w Sylwestra o godzinie 13.00 w restauracji był tłum. Specjalnie nas to nie zmartwiło, bo oznaczało, że nie będziemy bardzo długo czekać na nasz obiad, co przy pełnej restauracji pewnie nie byłoby takie oczywiste.
Wnętrze jest trochę secesyjne, ale bardzo przytulne, ciepłe i przyjazne. 


Przywitała nas bardzo sympatyczna pani kelnerka, a po zajęciu przez nas miejsc przy stoliku, podała nam karty i zaprosiła do zajrzenia do kącika obok, w którym można było wybrać sobie czekadełko. Oprócz pysznego świeżego chleba był też smalec, kiszone ogórki i patera pełna domowych wędlin – wędzona szynka przepyszna. Można było sobie wybrać to, na co miało się ochotę i spróbować, ale także kupić domowe wyroby i zabrać do domu. 


Jak już skosztowaliśmy tych domowych specjałów przyszedł czas na decyzję i zamówienie obiadu. Zielonooki zdecydował się na żurek w gburskim chlebie, na domowym zakwasie, z chrzanem, wędzonym boczkiem, białą kiełbasą i ziemniakami, a na drugie danie wziął smażoną wątróbkę z gęsi podaną z cebulką i jabłkiem, z ziemniakami puree i zestawem surówek. Ja zdecydowałam się na Placek Kaszuba, czyli placek ziemniaczany z gulaszem polany śmietaną, przy czym ze śmietany zrezygnowałam, bo nie lubię. Poprosiłam też o zestaw surówek, ale pani chyba zapomniała, więc skonsumowałam surówki Zielonookiego.
Gdy przed Zielonookim pojawił się żurek w cudownie pachnącym chlebie to ciężko było się oprzeć i skubnęłam mu kawałek pokrywki. Chlebek był przepyszny, żurek podobno też (ale nie kosztowałam). Co ciekawe, chlebek nie był z pszennej jasnej mąki, bardziej smakował jak z mąki żytniej czy graham. Ogromny plus, a i cena całkiem przystępna – 15 zł za niemałą porcję. 


Drugie danie zaskoczyło nas ogromnymi porcjami, tak ogromnymi, że po zjedzeniu połowy placka spasowałam i nie dałam rady. Mój placek (24 zł/porcja) był dobrze wysmażony, w środku mięciutki, na zewnątrz chrupiący, gulasz dobrze doprawiony, z dużymi kawałkami chudego mięsa – bardzo smaczny. Surówki też jak najbardziej w porządku. 




Zielonooki znalazł na talerzu też niemałą porcję wątróbki z dodatkami (28 zł/porcję) i stwierdził, że całość jest bardzo smaczna, odpowiednio doprawiona, a wątróbka dobrze wysmażona i miękka i z pewnością przygotowana na świeżo, a nie odgrzewana.


Jednym słowem cały obiad bardzo pozytywnie nas zaskoczył, był smaczny, pachnący, ładnie i dosyć szybko podany, a przy tym nie zrujnował naszego budżetu. Jeśli będziemy jeszcze tamtędy przejeżdżać, a na pewno będziemy, wszak lubię odwiedzać foki w helskim fokarium, to z pewnością zahaczymy o Nordowi Mol i spróbujemy innych specjałów kuchni kaszubskiej. 

Za drugim razem (dokładnie po roku) wybraliśmy się do tej restauracji w Nowy Rok na świąteczny obiad. I co? I było równie pysznie.
Kącik z pysznymi czekadełkami był jeszcze lepiej zaopatrzony, aż ciężko było wybrać to, czego chciałoby się spróbować. 



Zaczęliśmy od zup. Zielonooki zdecydował się na rybną z Nordy (pełną kawałków łososia, dorsza i pstrąga), a ja na dyniową. 




Obie przepyszne, dobrze doprawione i co najważniejsze - gorące, czyli takie jakie być powinny.
Drugie danie to również przyjemność jedzenia. Na talerzu Zielonookiego znalazły się Kaszubskie Frikasy, czyli udko kurczaka gotowane w sosie słodko kwaśnym z rodzynkami i zestaw surówek. 



Ja zdecydowałam się na filet drobiowy z nadzieniem borowikowo - serowym.



Porcje były spore i oboje przy drugim daniu wymiękliśmy. Ale było pysznie. 


Restauracja serwuje kuchnię polską, z naciskiem na kuchnię kaszubską. Można zjeść ryby, dania mączne, mięsne (łącznie z dziczyzną) i pyszne zupy. 
Jeśli chcecie się wybrać tam w sobotę albo w niedzielę, to warto zadbać o wcześniejszą rezerwację stolika, bo można się zdziwić. 

Sernik miętowy z czekoladą

Już od jakiegoś czasu chodził mi po głowie sernik z miętową nutą, ale jakoś nie miałam okazji go zrobić, bo co chwilę piekłam coś drożdżowego. W piątek kupiłam twaróg i postanowiłam, że nie ma zmiłuj i sernik będzie.
W barku wyszperałam likier miętowy, który już dawno przywiozłam ze Słowacji i resztę miętowego syropu barmańskiego, który dostałam jakiś czas temu od Joli i na bazie sernika wiedeńskiego upiekłam zielony sernik z miętowo – czekoladową nutą. Zamiast herbatników użyłam wysuszonego czekoladowego biszkoptu (przy robieniu tortów często ścinam górę i ją suszę, a potem okruszki mielę w blenderze i wykorzystuję zamiast gotowych ciastek). Użyłam tłustego twarogu, więc do masy już nie dodałam tłuszczu, jednak jeśli twaróg będzie chudy to 100 g tłuszczu warto dodać.  
 Sernik zabrałam na grilla do rodzinki i wyciągnęliśmy jeden wniosek – zdecydowanie nie należy jeść tego ciasta po skonsumowaniu dużej ilości sosu czosnkowego, bo ta część rodzinki, która jadła sos czosnkowy nie czuła mięty w serniku.
Ja piekłam sernik w tortownicy o średnicy 27 cm, ale można go upiec w blaszce o średnicy 23 – 25 cm, będzie wyższy, ale trzeba go piec wtedy o 10 minut dłużej. Sernik ma lekką konsystencję, a dzięki ubitym białkom jest puszysty i delikatny. Fanom połączenia mięty i czekolady polecam. Smak mięty nie jest dominujący, ale delikatny i idealnie współgra z czekoladową nutą. 


Składniki na tortownicę o średnicy 27 cm (można użyć trochę mniejszej)

200 g czekoladowych herbatników (ja używam domowych biszkoptów)
100 g roztopionej Palmy z Murzynkiem albo masła

1 kg trzykrotnie mielonego tłustego twarogu
1 szklanka drobnego cukru do wypieków (nie pudru)
2 łyżki cukru waniliowego (użyłam domowego)
7 dużych jajek (osobno białka i osobno żółtka)
2 pełne łyżki mąki ziemniaczanej
100 ml miętowego syropu barmańskiego
50 ml likieru miętowego
100 g drobno posiekanej gorzkiej czekolady (użyłam płatków czekoladowych)

Dodatkowo:
100 g serka mascarpone
100 ml śmietanki kremówki 30 – 36 %
2 łyżki cukru pudru
płatki czekoladowe



Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Herbatniki zmiksować w malakserze, dodać rozpuszczony tłuszcz, wymieszać i wsypać do tortownicy, ubić dłonią i wstawić do lodówki.
Żółtka oddzielić od białek. Żółtka włożyć do miski (u mnie misa robota), wsypać cukier i cukier waniliowy i utrzeć na jasny kogel mogel. Dodać twaróg (ja dodawałam w 3 porcjach) cały czas ucierając. Wsypać mąkę ziemniaczaną, wlać likier, syrop i jeszcze chwilę miksować, aż masa będzie jednolita i gładka.
Białka ubić na sztywno i dodać do masy serowej. Delikatnie wymieszać szpatułką (już nie miksować). Wsypać posiekaną czekoladę i wymieszać. Masę serową przełożyć do przygotowanej tortownicy, wstawić do piekarnika nagrzanego do 175 stopni (góra – dół) i piec 30 minut, zmniejszyć temperaturę do 150 stopni i piec jeszcze 45 minut. Ostudzić.

Serek mascarpone, śmietanę kremówkę i cukier ubić na gładki krem. Przełożyć do rękawa albo szprycy i ozdobić sernik, środek posypać płatkami czekoladowymi. Schłodzić w lodówce, kroić dopiero po całkowitym wystygnięciu. 



Wpis zawiera lokowanie produktu. 

piątek, 11 kwietnia 2014

Dania na Wielkanoc

Zebrałam w jednym miejscu dania, które mogą pojawić się na wielkanocnym stole. Oczywiście nigdy nie jest tak, że podczas jednych świąt wszystko da się przygotować i że to wszystko się u nas pojawia. U nas Wielkanoc jest tradycyjna: jajka, biała kiełbasa, pasztet, szynka, babki, sernik... i z roku na rok jedzenia przygotowuje się coraz mniej, bo jakby nie patrzeć to tylko dwa dni, a potem i tak, to co zostaje ląduje w zamrażarce.
To tylko propozycje, wielu dań na blogu ciągle nie ma, ale nie przygotowuję ich wcześniej, a dopiero na święta i nie zawsze pamiętam o fotografowaniu.

Ciasta:

Świąteczne specjały:


Coś na świąteczny obiad:


czwartek, 10 kwietnia 2014

Próbuję, smakuję, testuję: Babeczki na 1001 sposobów od Delecty

Gdy po raz kolejny zostałam zaproszona do przetestowania nowych babeczek od Delecty na 1001 sposobów, to w zasadzie długo się nie zastanawiałam. Postanowiłam je przetestować i zobaczyć, co rodzinka na to powie. I niemałe było moje zdziwienie, gdy Młody chwyciwszy babeczkę czekoladową, do której dorzuciłam groszki czekoladowe i płatki migdałowe powiedział: „ale dobre” - a gdy mu powiedziałam, że to babeczki z paczki, to nie chciał wierzyć. Nie czuć w babeczkach spulchniaczy, wychodzą wilgotne i dobre. Myślę, że osoby, które nie pieką na co dzień i chętnie sięgają po takie półprodukty (a wiem, że takich osób nie brakuje) będą zadowolone.
Babeczki można przygotować na wiele sposobów, np. wrzucając do nich ulubione dodatki czy dekorując je dowolnym kremem. Ja pozostałam przy dodatkach owocowo - bakaliowych, bo fanką kremów nie jestem. 


Na pierwszy ogień poszły czekoladowe. Do jednej części dodałam jeżyny z syropu i białą czekoladę, a do drugich jabłka i przyprawę do jabłecznika. Pięknie w domu pachniało. 


Drugie podejście do babeczek zrobiłam w dniu urodzin mojego Taty. Nie miałam czasu na żaden poważny wypiek (tort będzie dopiero na sobotę), więc postanowiłam wykorzystać babeczki. Do czekoladowych dodałam groszki czekoladowe i płatki migdałowe, a do waniliowych wiórki kokosowe i banana. 



Jasne babeczki upiekłam w trochę odmiennej formie, polałam czekoladą i posypałam wiórkami i cukrowym confetti, które sąsiadka przywiozła mi jakiś czas temu z Niemiec.

Babeczki waniliowe z bananami, wiórkami kokosowymi i polewą czekoladową:


1 opakowanie babeczek waniliowych na 1001 sposobów Delecta

1/2 dużego banana pokrojonego w kostkę
3 łyżki wiórków kokosowych
2 jajka
100 ml oleju
100 ml mleka

Dodatkowo polewa czekoladowa i dowolna posypka

W misce wymieszać jajka, olej i mleko. Wsypać zawartość opakowania "babeczki waniliowe na 1001 sposobów", dokładnie wymieszać. Dodać pokrojonego w kostkę banana i wiórki kokosowe. Całość wymieszać i napełnić foremki do 2/3 wysokości. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i piec 17 - 25 minut. Ostudzić, polać polewą i posypać dowolną posypką.



Każda wersja babeczek wyszła smaczna, więc jeśli przyjdzie Wam kiedyś sięgnąć po ciasto z torebki to może skuszą Was właśnie babeczki od Delecty. 


Skład babeczek w zasadzie niczym nie zaskakuje, żadnych dziwnych składników nie zawiera. Poza gumą ksantanową, nie ma w składzie niczego, czego nie dodaję do babeczek, które robię sama. No może poza glukozą i sztucznymi aromatami, których nie lubię.

Skład babeczek waniliowych: mąka pszenna, cukier, glukoza, skrobia pszenna, mleko w proszku odtłuszczone, substancje spulchniające, substancja zagęszczająca: guma ksantanowa, aromat, wanilia w proszku.

Skład babeczek czekoladowych: mąka pszenna, cukier, kakao w proszku, skrobia pszenna, substancje spulchniające, czekolada, miazga kakaowa, substancja zagęszczająca: guma ksantanowa, aromaty.

Do przygotowania babeczek potrzeba 2 jajek, 100 ml oleju, 100 ml mleka i dodatki wg uznania. 
Na każdej z torebek są podane 4 propozycje na urozmaicenie babeczek różnymi dodatkami. 




Wpis reklamowy.