Znowu przestój w postach, ale
nic nie poradzę – tempo w jakim ostatnio żyję jakoś ogranicza
mi czas na pisanie. Ale nie narzekam, bo to wszystko, co się dzieje
ma jakiś sens.
Dzisiaj przychodzę do Was z
prostym, ale jakże pysznym deserem, który można przygotować
niewielkim nakładem czasu i pracy. Trzeba jednak pomyśleć o nim
dzień wcześniej i przygotować nasiona chia, aby napęczniały.
Moja przygoda z chia zaczęła
się już dawno, jakieś 3 – 4 lata temu. Używałam chia głównie
jako dodatek do chleba, robiłam puddingi. A od jakiegoś czasu
przygotowuję z nich pyszne desery, które zjadam w ramach drugiego
śniadania, bowiem owoce jem tylko do godziny 15.00.
Nasiona chia czyli nasiona
szałwii hiszpańskiej pochodzącej z Meksyku mają cały ogrom
dobrych składników. Są porównywane do dobrze nam znanego
siemienia lnianego, ale w zasadzie nie mają żadnego smaku i
doskonale sprawdzają się w kuchni.
Właściwości zdrowotne nasion szałwii hiszpańskiej doceniły już plemiona Nahua (Azteków) w środkowym Meksyku. Nasiona chia
były jedną
z trzech najczęściej uprawianych przez nich roślin, ale w sumie
nie ma w tym niczego dziwnego, bowiem zawierają
one więcej kwasów
omego -3 niż
uchodzący za ich skarbnicę hodowlany łosoś atlantycki. Są także
bogate wapń,
fosfor, magnez, sód, cynk, potas i żelazo. Jednocześnie są
doskonałym źródłem
pełnowartościowego białka i
antyoksydantów,
a
także regulującego
trawienie błonnika.
Są najbogatszym, roślinnym źródłem kwasu
ALA, który
pomaga kobietom w ochronie przed rakiem piersi i szyjki macicy.
Jednak z nasionami szałwii hiszpańskiej nie można przesadzać
(podobnie jak z siemieniem lnianym czy otrębami), badania wskazują,
że dzienna dawka nasion chia nie powinna przekraczać 3 łyżek
stołowych. Jak zawsze umiar jest ze wszech miar wskazany. Ja chia
jadam mniej więcej 3 razy w tygodniu i nie więcej niż 20 g (około
1,5 łyżki stołowej).
Dzisiaj chcę Wam zaproponować
pyszny deser, zrobiony na „mleku” sojowym. Ja dodaję do niego
jeszcze odżywkę białkową, ale można ją pominąć, bo nie jest
ona koniecznym dodatkiem. Ja sobie po prostu uzupełniam niedobory.
Składniki na 4 porcje:
700 ml mleka roślinnego albo
krowiego (ja użyłam tym razem „mleka” sojowego)
6 płaskich łyżek nasion
szałwii hiszpańskiej (chia)
2 miarki odżywki białkowej
waniliowej (można pominąć)
2 płaskie łyżeczki miodu/
cukru / erytrolu (ja nie dodaję , bo odżywka jest dla mnie
wystarczająco słodka)
2 dojrzałe nektarynki
borówki i porzeczki – ilość
wg uznania
Mleko
wymieszać z odżywką białkową, miodem albo cukrem. Wsypać
nasiona szałwii hiszpańskiej i zostawić na 10 minut. Następnie
bardzo dokładnie wymieszać, żeby nie było klusek i wstawić do
lodówki na kilka godzin (najlepiej przygotować sobie to wieczorem i
wstawić do lodówki na całą noc).
Pudding przełożyć do 4
pucharków / szklanek takiej wielkości, aby zostało jeszcze miejsce
na mus i owoce. Nektarynki obrać ze skóry, usunąć pestki i
zmiksować na mus – można dosłodzić, ale dojrzałe nektarynki są
wystarczająco słodkie i nie ma takiej potrzeby. Mus przełożyć na
pudding, dołożyć owoce i podawać.
Nektarynki nie należy
miksować dużo wcześniej, bo mus się utlenia i ciemnieje, więc
należy to zrobić tuż przed podaniem deseru. Jeśli chcemy
przygotować go wcześniej, to wtedy do musu trzeba dodać trochę
soku z cytryny i miodu, aby zachować ładny kolor musu.