piątek, 31 sierpnia 2012

Kurczak z warzywami

Sobotnie warsztaty pod patronatem Kenwood zainspirowały mnie do przygotowania pysznego kurczaka w warzywach. Co prawda z oryginalnego przepisu wiele nie zostało, ale danie, które zrobiłam okazało się naprawdę smaczne. No i ćwiczyłam krojenie warzyw :-)
Kurczak przygotowany na warsztatach był dosyć łagodny, mój był w wersji pikantnej – ale jeśli ktoś woli łagodniejsze dania to wystarczy, że zrezygnuje z chili i powinno być w porządku.
Można dodać jeszcze pokrojone oliwki i suszone pomidory – ja z nich zrezygnowałam, a i tak było pysznie.


Składniki na 4 porcje:

500 g filetów z kurczaka
2 nieduże marchewki
1 mała młoda cukinia
1 duży por
1 czerwona papryczka chili
1 puszka krojonych pomidorów
2 łyżki oliwy/oleju
sól, pieprz, chili
1 czubata łyżeczka cukru
ulubione zioła (u mnie włoskie z młynka Kotanyi)

Warzywa oczyścić, marchewkę obrać, cukinię dobrze umyć, a papryczkę chili pozbawić pestek. Kurczaka opłukać, pokroić w duża kostkę. Marchewkę i cukinię pokroić w cienkie paseczki, tzw. julienne. Papryczkę posiekać na drobno. Por pokroić w ćwierć talarki (dosyć drobno). Pomidory zmiksować.
W woku, albo dużym rondlu (ja użyłam woka ceramicznego Delimano) rozgrzać 1 łyżkę oliwy, wrzucić kurczaka, posolić, popieprzyć, oprószyć chili i podsmażyć. Gdy będzie lekko zrumieniony przełożyć do ogrzanej miseczki, a do woka wlać drugą łyżkę oliwy, wrzucić warzywa, dodać szczyptę soli oraz pieprzu i na dosyć mocnym ogniu podsmażyć przez chwilę, aż warzywa się zeszklą. Dodać podsmażonego kurczaka, wlać zmiksowane pomidory i dusić bez przykrycia, aż większość płynu od paruje. Wsypać cukier i zioła, jeszcze chwilę podgotować. Spróbować i ewentualnie doprawić do smaku odrobiną soli i pieprzu.
Podawać z ryżem, kaszą, ziemniakami... U mnie była wersja bez dodatków – sam kurczak z warzywami . 



środa, 29 sierpnia 2012

Filet z kurczaka smażony w papierze

Na rynku pojawiły się gotowce z papirusem, nie widziałam ich zanim nie przeczytałam postu Tomka. Poszukałam i rzeczywiście okazało się, że Winiary wypuściły na rynek nowość „pomysł na... z papirusem”. Ale jako, że nie jestem fanką gotowych mieszanek, w których tak naprawdę nie wiem, co jest, to postanowiłam skorzystać z pomysłu Tomka, który sam przygotował taki papirus wykorzystując zwykły papier do pieczenia.
Poszłam jego śladem i wyszło mi bardzo soczyste i pyszne mięsko przygotowane zaledwie w kilka minut. Doprawiłam po swojemu, tym co lubię. No i nie wydałam dodatkowo pieniędzy na gotowca, bo użyłam kawałka papieru do pieczenia, który mam zawsze w szafce i przypraw, których używam na co dzień.
Jako, że Zielonookiego nie ma, przygotowałam to danie dla siebie. Podaję więc przepis na jedną porcję, ale można przygotować ich tyle ile trzeba.
Kolejnym razem spróbuję zrobić to danie w piekarniku – mam nadzieję, że wyjdzie równie smacznie jak z patelni.
 

Składniki na 1 porcję:

1 filet z kurczaka – mój był spory, ważył 170 g
1 mała łyżeczka oliwy z oliwek (ale nie extra virgin) – można użyć też oleju
przyprawy wg uznania i gustu: u mnie kolorowy pieprz, słodka czerwona papryka, zioła włoskie i chili z młynka Kotanyi, z soli zrezygnowałam, bo młynek z ziołami już ją zawiera


Kawałek papieru do pieczenia przyciąć tak, aby po złożeniu zmieścił się w nich nasz filet z kurczaka (papier powinien być większy od porcji mięsa o około 2 cm z każdej strony) i złożyć go na pół, aby wyraźnie zaznaczyć zgięcie (będzie łatwiej go potem złożyć). Ponownie papier rozłożyć na płasko. Jedną stronę papieru( (tą, którą mamy na górze i która będzie stykała się z mięsem) posmarować oliwą, oprószyć ulubionymi przyprawami. Na połówce ułożyć filet z kurczaka i przykryć drugą częścią. Docisnąć i zostawić na 10 minut.
Patelnię rozgrzać (można ją lekko posmarować oliwą, ale nie trzeba jeśli używamy patelni nieprzywierającej), włożyć kurczaka zawiniętego w papier i smażyć po kilka minut z każdej strony – mój filet był dosyć gruby i smażyłam go po 6 minut z każdej strony – pierwsze 6 minut pod przykryciem, potem już bez pokrywki. Kurczaka wyciągnąć z papieru, odstawić i zostawić na 5 minut, aby mięso odpoczęło. Podawać z czym kto chce – ja zrobiłam surówkę z kapusty pekińskiej i wystarczyło.  




Fasolka szparagowa z bułką tartą

W naszym domu zawsze jadło się dużo jarzyn. Mieliśmy działkę, więc w domu owoców i warzyw nigdy nie brakowało. Głównie Tata dbał o to, aby wszystkiego było po trochu i może dzięki temu po dziś dzień lubię wszystkie warzywa, od marchewki, poprzez bób, groszek, pomidory, kalafiory, ogórki aż po fasolkę szparagową... Fasolkę, która ma swoje szczególne miejsce w moim menu, bo bardzo ją lubię i aby zachować jej smak również zimą zamykam ją w słoikach. Bywało u nas tak, że talerz fasoli stanowił latem cały obiad. I tak mi zostało po dziś dzień. Fasolka szparagowa z jajkiem sadzonym albo bułką tartą wystarcza mi za cały obiad.
Do gotowania wszystkich warzyw oprócz soli dodaję również cukier, co zdecydowanie poprawia smak i wydobywa ich aromat.
Fasolkę jem z różnymi dodatkami – z bułką, z orzechami, z pomidorami, a ostatnim moim odkryciem jest duszony por z suszonymi pomidorami. Dziś jednak klasyka – to co pojawiało się w domu najczęściej.
Pewnie każdy ma swój sposób na fasolkę, więc to tylko propozycja, ale jakże smaczna. 

Składniki na 4 porcje jako dodatek do obiadu, albo 2 porcje obiadowe:

800 g fasolki (szparagowej, mamuta)
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
3  łyżki bułki tartej
około 50 g świeżego masła (nie klarowanego)


Fasolkę obrać z końcówek (po prostu je obciąć), dobrze opłukać. Włożyć do dużego garnka, zalać zimą wodą. Wsypać 1 łyżeczkę soli i 1 łyżeczkę cukru. Przykryć i gotować do miękkości – czas gotowania zależy od tego jakiej fasolki użyjemy – ja po prostu jedną wyciągam i próbuję.
Na suchą patelnię wsypać bułkę tartą i lekko ją zrumienić. Dodać masło, wymieszać i chwilę poczekać aż się masło rozpuści i połączy z bułką tartą.
Fasolkę odcedzić, polać masłem z bułką tartą i gotowe.
Można też fasolkę pokroić na mniejsze kawałki, wrzucić na patelnię i wymieszać – tak postępuję z fasolką, gdy mi zostanie.



poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Warsztaty... moje pierwsze i mam nadzieję, że nie ostatnie :-)

Niektórzy z Was już wiedzą, że w sobotę miałam okazję wziąć udział w fajnym spotkaniu, którego pomysłodawczynią była Jola... początkowo to miało być spotkanie blogerów na sopockiej plaży.
A wyszły świetne warsztaty z marką Kenwood i cudownym kucharzem, jakim jest Teo Vafidis – pozornie surowy, a w rzeczywistości sympatyczny, pogodny i ciepły człowiek.
 Ja na ten wyjazd zdecydowałam się w zasadzie w ostatniej chwili... namówiła mnie Asia. I jak tylko kliknęłam, że wezmę udział w wydarzeniu to Jola zaproponowała gościnę w swoim domu, a druga Jola przysłała wiadomość, że jeśli chcę mogę jechać z nimi (a planowałam swoim samochodem). I takim sposobem w sobotni poranek Jola i Piotr uprowadzili mnie spod domu i wywieźli do Przyjaźni, gdzie znajduje się śliczny Pałac Kościeszy, w którym mogliśmy wspólnie pogotować.


Warsztaty rozpoczęły się od krótkiego wstępu szefa Teo, który opowiedział nam o greckich produktach, z których korzystaliśmy podczas naszego gotowania. 


Rzeczą, która mnie zaciekawiła niesamowicie był fakt, że nie ma czegoś takiego jak czarne oliwki. Czarne oliwki powstają w efekcie przechowywania ich w beczkach... a prawdziwe ciemne oliwki mają jaśniejszy kolor i różne odcienie. I ja - nielubiąca oliwek stwierdziłam, że te są całkiem całkiem.
Odkryciem greckiej kuchni był też dla mnie ser halloumi, do którego spróbowania zachęciła mnie przedstawicielka firmy Kenwood – Kinga... i dziękuję jej za to, bo pewnie sama z siebie bym nie spróbowała. Odkryłam coś, co zdecydowanie odpowiada moim kubkom smakowym i po co będę sięgać.
Na warsztatach przygotowaliśmy kilka dań – dwa z krewetkami, dwa z kurczakiem, deser i tzatziki. Każda z 6 grup działała wspólnie i chyba w większości dobrze się bawiła. 



W kulinarnych poczynaniach współdziałałam z Iwoną i Jackiem, przygotowywaliśmy kurczaka z warzywami (marchewką, cukinią, pomidorami i oliwkami) używając świetnego sprzętu Kenwood.

COOKING CHEF KM070


Szef Teo przechodził od stanowiska do stanowiska, podpowiadał, tłumaczył, uczył i wyjaśniał, a na koniec podzielił się z nami sztuką jaką jest krojenie... Tak, tak, gotuję od ponad 20 lat, a okazuje się, że kroić nie umiem :-) Miałam totalną głupawkę, ale jakoś poszło, paluszki mam całe, paznokcie też ocalały, a szef przykazał mi ćwiczyć, bo przy następnej okazji to sprawdzi... nie mam wyjścia, muszę to opanować :-))

/Nie ma to jak z Grekiem pogadać o krojeniu :-) Sierota jestem i tyle, za to miny robię tak głupie, że sama się z nich śmieję/ 

Warsztaty zakończyły się wspólnym obiadem – jedliśmy to, co sami ugotowaliśmy. Były 4 dania główne: dwa z kurczakiem, dwa z krewetkami. Od zawsze twierdziłam, że krewetek nie lubię (jadłam raz, kilka lat temu i były niedobre), ale postanowiłam spróbować i się przekonać, czy moje smaki w tej materii się choć trochę zmieniły. No cóż, nie zmieniły się i krewetki dalej pozostają w koszu tych produktów, których nie lubię. Za to makaron od krewetek był rewelacyjny – szczególnie ten w wersji bardziej pikantnej.
O słodki bufet zadbała cukiernia T.Dekera – mogliśmy wybierać między kilkoma ciastami – mnie osobiście urzekła tarta cytrynowa – najlepsza jaką jadłam. 





I na tym warsztaty się skończyły...niestety prawie wszyscy „ulotnili” się i z naszego spotkania na plaży nie wyszło nic. Przyznaję, że na tym polu jestem trochę rozczarowana – na warsztatach nie było zbyt dużo czasu, aby porozmawiać, poznać się i liczyłam na to, że to popołudniowe spotkanie będzie okazją ku temu... Cóż, nie udało się... ale pod koniec spotkania do naszego stolika dosiadł się Szef Teo i spędziliśmy jeszcze trochę czasu na pogaduchach. 

 /już po "cywilnemu"/

Na koniec spotkania Jola, wręczyła każdemu z nas po upominku od firmy Winiary.
Po spotkaniu, wraz z kilkoma osobami pojechaliśmy do Joli i była impreza tarasowa... ale to, o czym rozmawialiśmy i co się działo zostawię jednak dla siebie... Powiem tylko, że atmosferę tworzą ludzie, a ta była wyjątkowo fajna, luźna i sympatyczna. I choć przed warsztatami nie znałam nikogo to czułam się tak swobodnie i dobrze jak wśród swoich znajomych.
I za to dziękuję Joli i jej mężowi Krzyśkowi, Asi, Joli, Kasi, Anicie, drugiej Asi i Piotrowi... Było naprawdę super.
No i oczywiście ogromny ukłon w stronę Kenwooda, który wyszedł nam naprzeciw i zorganizował te warsztaty. I ja poproszę następne, bo bardzo mi się podobało :-) 

Więcej zdjęć na FB

piątek, 24 sierpnia 2012

Zapiekanka mięsno – ziemniaczana

Jednego dnia zrobiłam faszerowaną paprykę, a że rozszalałam się i zostało mi sporo farszu to postanowiłam go twórczo wykorzystać i powstała zapiekanka – banalnie prosta i bardzo smaczna. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że to może tak fajnie smakować.
Do zapiekanki wykorzystałam pojedyncze naczynia, więc każdy miał swoją porcję... niestety jedno z naczyń mi pękło na pół - tuż po wyciągnięciu z piekarnika (w sumie nie powinno, bo cały czas stało na blasze, na której się piekło) – na szczęście zapiekanka została uratowana i mogła zostać zjedzona... a ja muszę poszukać nowych naczyń do zapiekania pojedynczych porcji.
Farsz jest identyczny jak do papryki faszerowanej... bo to właśnie tego farszu użyłam, ale podaję przepis, aby nie trzeba było szukać. Pikantny farsz i delikatne ziemniaki doskonale się ze sobą łączą tworząc smaczną i sycącą potrawę.


Składniki na 4 porcje:

Warstwa puree:
1 kg ziemniaków
2 łyżki masła
4 łyżki ciepłego mleka
szczypta gałki muszkatołowej (albo ulubiona przyprawa do ziemniaków)

Farsz
500 g mięsa od szynki albo drobiowego (osobiście wolę do farszu mięso od szynki)
3 małe kolorowe papryki (albo po ½ dużych)
2 średnie cebule
1 łyżka klarowanego masła albo oleju
½ szklanki* ryżu (ja daję taki sypany, krótki)
1pełna  łyżeczka soli (albo więcej – ja solę mało)
1 płaska łyżeczka pieprzu
¼ łyżeczki mielonego chili
½ łyżeczki chili jalapeno
2 – 3 papryczki peperoncini
2 czubate łyżki majeranku roztartego w dłoniach
1 łyżeczka ziół dalmatyńskich albo prowansalskich

Dodatkowo:
masło do wysmarowania naczyń żaroodpornych
4 łyżki startego parmezanu
zioła do posypania góry (u mnie dalmatyńskie Kotanyi)

*szklanka o pojemności 250 ml


Ryż opłukać, zalać 1 szklanką wody, zagotować, wyłączyć i zostawić pod przykryciem, aż ryż wchłonie wodę. Mięso opłukać i zmielić na średnim sicie.
Cebulę pokroić w drobną kostkę i podsmażyć na złoto na 1 łyżce klarowanego masła.
Kolorowe papryki opłukać, oczyścić z gniazd nasiennych i pokroić w drobną kostkę.
Papryczki peperoncini rozkruszyć (można pomóc sobie moździerzem, albo tłuczkiem do mięsa).
Mięso wymieszać z ryżem, podsmażoną cebulą, pokrojoną papryką i przyprawami.
Ziemniaki obrać, włożyć do garnka, zalać zimną wodą, posolić do smaku i ugotować do miękkości. Odcedzić, ubić na puree (ja użyłam ubijaka mojego ręcznego blendera Triblade HB724 Kenwood), dodać masło, mleko, gałkę muszkatołową (albo przyprawę do ziemniaków) i dobrze wymieszać.
Cztery pojedyncze naczynia (albo jedno duże) posmarować masłem. Farsz podzielić na 4 części i włożyć do naczyń – wyrównać. Na farsz wyłożyć puree (można to zrobić za pomocą rękawa cukierniczego i wyjdą ładne wzorki, ale zwykła łyżka też wystarczy). Posypać starym parmezanem i ziołami.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i zapiekać około 20- 25 minut. Podawać z sałatką ze świeżych warzyw. 






czwartek, 23 sierpnia 2012

Z serii "coś na zimę": Frużelina jagodowa

W tym roku po raz pierwszy użyłam zagęstników do przygotowana przetworów – zrobiłam konfiturę z truskawek z wanilią i limonką oraz konfiturę z malin, reszta była zrobiona tradycyjnie. I spodobało mi się to na tyle, że postanowiłam dodać konfitur – fix do frużeliny jagodowej.
Frużelina jest fajnym dodatkiem do naleśników, placuszków, racuszków, gofrów itp.
Do przygotowania frużeliny można użyć każdych innych owoców, jest rzadsza niż dżem i ma sporo całych owoców zanurzonych w żelu. 


Składniki na 6 – 10 słoiczków (zależy od wielkości)

1,5 kg jagód – to mniej więcej 3 litry
1 opakowanie konfitur – fixu
600 – 700 g cukru (dałam 600 g)
sok z ½ cytryny
2 łyżki wody

1 kg jagód wsypać do garnka, wlać sok z cytryny i gotować, aż większość jagód się rozpadnie i powstanie sporo soku. Wyłączyć i zostawić do wystygnięcia. Następnie wsypać cukier, całe opakowanie konfitur fixu i wymieszać. Podgrzać i od chwili wrzenia gotować 2 minuty. Wsypać resztę jagód, wymieszać i gotować kolejne 2 minuty. Gorącą przełożyć do wyparzonych słoiczków(słoiczki powinny być pełne), zakręcić i odstawić do góry dnem, przykryć ściereczką i zostawić do całkowitego wystygnięcia. 


środa, 22 sierpnia 2012

Kurczak w porach z suszonymi pomidorami

Od kilku tygodni w Lidlu pojawiają się ulotki z przepisami Pascala Brodnickiego i Karola Okrasy. Podczas ostatnich zakupów zgarnęłam dwie ulotki i zapytałam Zielonookiego, którą wersję kurczaka zrobić. Mnie w zasadzie było wszystko jedno, więc padło na kurczaka z porami i suszonymi pomidorami. Trochę oczywiście pozmieniałam, bo nie byłabym sobą. Użyłam mniej tłuszczu, pałki zamieniłam na udka, wyrzuciłam czosnek, zdecydowanie intensywniej przyprawiłam, piwo zamieniłam na bulion i to był strzał w dziesiątkę. Kurczaka podałam z ryżem i warzywami – dla mnie była fasolka mamut, dla Zielonookiego sałatka z winegretem.
Tuż przed wyjazdem na urlop dostałam od Marko koszyczek z produktami firmy Fine Food Bio, wśród których oprócz migdałów, suszonych owoców znalazły się również suszone pomidory doskonałej jakości. Zachwyciły mnie na tyle, że do mojego dania wykorzystałam suszone pomidory bez oleju.
Ja swoje danie przygotowałam z połowy składników, a i tak jeszcze mi zostało na kolejny dzień, bo nie zjadłam dwóch kawałków kurczaka na raz – sos warzywny, który powstał okazał się doskonałym dodatkiem do fasolki.


Składniki na 2 porcje:

4 kawałki kurczaka (użyłam samych udek – bez pałek)
50 g suszonych pomidorów
1 duża cebula
1 duży (150 g) por
1 szklanka bulionu domowej roboty (w ostateczności może być z ½ kostki)
1 łyżka klarowanego masła albo 2 łyżki oleju do smażenia
½ łyżeczki suszonej bazylii
½ łyżeczki ziół dalmatyńskich Kotanyi -można zastąpić prowansalskimi
¼ łyżeczki mielonego chili (użyłam młynka Kotanyi)
sól i pieprz


Kurczaka opłukać, osuszyć papierowym ręcznikiem, ściągnąć skórkę albo i nie (dla siebie ściągam, dla Zielonookiego zostawiam). Oprószyć solą i pieprzem. W rondlu, który można wstawić do piekarnika, rozgrzać dobrze 1 łyżkę klarowanego masła albo olej. Włożyć kawałki kurczaka i obsmażyć je na złoty kolor.
W tym czasie obrać i pokroić w grubą kostkę cebulę, a pora w ćwierć talarki. Pomidory pokroić w niedużą kostkę.
Obsmażonego na złoto kurczaka wyłożyć na talerz, a do rondla wrzucić pokrojoną cebulę i podsmażyć ją na złoty kolor. Dodać pokrojony por, doprawić solą, pieprzem,chili i dusić wszystko razem przez około 2 – 3 minuty, często mieszając. Wrzucić pokrojone pomidory, bazylię i zioła dalmatyńskie. Wszystko podlać ciepłym bulionem i doprowadzić do wrzenia.
Na warzywa przełożyć podsmażonego kurczaka, przykryć garnek i wstawić go do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 40 – 45 minut. Po około 20 minutach zajrzeć do dania i sprawdzić czy jest płyn. W razie potrzeby podlać niewielką ilością wody i piec dalej. Po 30 minutach zdjąć pokrywkę i piec kolejne 10 – 15 minut.
Podawać z ugotowanym na sypko ryżem, ziemniakami albo makaronem, który też będzie się fajnie komponował z warzywnym sosem. No i zdecydowanie porcja dodatkowych warzyw mile widziana a u mnie wręcz konieczna :-)


A to koszyczek bakali, suszonych owoców i pomidorów firmy Fine Food Bio, które otrzymałam od MAKRO do przetestowania. 


Próbowaliśmy już bakali oraz suszonych owoców i mogę powiedzieć, że tak dobrej jakości produktów dawno nie spotkałam na polskim rynku. Daktyle niewiele odbiegają od tych przywiezionych prosto z Tunezji, nie są suche, ale mięsiste, duże i pyszne.  Migdały blanszowane i suszone winogrona są duże, świeże i bardzo smaczne. A pomidory suszone zachwyciły mnie na tyle, że pewnie będą częstym gościem w moim domu. Nie są wysuszone na wiór, pachną cudownie i doskonale smakują. Rzadko coś robi na mnie tak pozytywne wrażenie jak ten niepozorny koszyczek... W planie są ciasteczka zbożowe z bakaliami... 
Nie mam jedynie pomysłu na morwę - przyznam, że nigdy jej jeszcze nie próbowałam i nie do końca wiem do czego ją wykorzystam... ale jak coś wymyślę to nie omieszkam się z Wami podzielić.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Z serii "coś na zimę": Ogórki w occie / po warszawsku / korniszony

Nazw dla tych ogórków jest kilka – u nas zawsze mówiło się w domu „ogórki po warszawsku”. Dlaczego właśnie tak? Nie mam zielonego pojęcia, ale było wiadomo, że jak w occie to „po warszawsku”.
Gdy Ania jakiś czas temu poprosiła na FB o przepis pomyślałam, że czas najwyższy, aby na blogu też się znalazł. Oto jest.
Przepis, który dziś podaję jest kolejnym przepisem moich rodziców – dla mnie to najlepsze ogórki pod słońcem, odpowiednie proporcje octu, soli i cukru które sprawiają, że są tak ostre jak lubię.
Nie podam Wam dokładnie ile ogórków potrzeba na ile słoików, bo to wychodzi różnie – wszystko zależy od wielkości ogórków – małych wchodzi znacznie więcej (również wagowo) niż dużych.
U nas ogórki w occie są zawsze malutkie – Tata pilnuje, aby mu w ogrodzie za bardzo nie szalały i zrywa właśnie takie malutkie.
Przepis nieco dziwnie podany, ale myślę, że w ten sposób jest najbardziej czytelny i oczywisty. 


Składniki potrzebne do przygotowania 1 słoika ogórków ( pojemność 0,9 l)

na dno każdego słoika włożyć:
5 – 6 plasterków świeżej marchewki (obranej)
kilka małych gałązek kopru (z nasionami)
2 – 3 ziarna ziela angielskiego
1 mały albo ½ dużego liścia laurowego
1 mały albo ½ dużego ząbka czosnku (przekrojony na połowę)
kilka wiórków korzenia chrzanu
6 ziaren pieprzu

na to włożyć ogórki – tyle ile wejdzie

następnie wsypać szczyptę mielonego czarnego pieprzu (na czubku małej łyżeczki) i ½ łyżeczki gorczycy

Zalewa:
4 szklanki zimnej wody
1 i 1/5 szklanki octu 10 %
1 czubata łyżka soli
5 czubatych łyżek cukru

Słoiki i wieczka umyć i wyparzyć (ja to robię w piekarniku 15 minut 125 stopni). Składniki zalewy wymieszać (nie gotować!, tylko dobrze wymieszać, aby cukier i sól się rozpuściły), zalać ogórki – powinny być przykryte zalewą. Słoiki zakręcić. Na dnie dużego garnka ułożyć ściereczkę, wstawić słoiki, wlać zimną (!) wodę do 2/3 wysokości słoików. Zagotować pod przykryciem. Od chwili wrzenia gotować 2-3 minuty (czas zależy od wielkości ogórków). Ogórki będą zmieniać kolor z ciemnozielonego na jasno zielony. Gdy 2/3 ogórków będzie odbarwionych, szybko wyciągnąć słoiki na ręcznik, przykryć drugim ręcznikiem i zostawić do wystygnięcia. Reszta ogórków odbarwi się pod wpływam ciepła wytworzonego w słoiku.
Trzeba bardzo pilnować czasu, bo jak ogórki będą się za długo gotować to będą w środku miękkie.
Ten sposób sprawdza w naszym domu od dobrych 40 lat, a specjalistą od ogórków jest Tata.
Polecam :-)


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Papryka faszerowana mięsem, ryżem i papryką

Z dedykacją dla Magdy C :-)

Faszerowane warzywa robię dosyć często, bowiem bardzo lubię. Poza tym nie wymagają wielu godzin stania przy garach, a jak wiadomo latem (szczególnie w upały) przebywanie w kuchni do najprzyjemniejszych nie należy. Faszeruję papryki, pomidory (dla Zielonookiego), cukinie, bakłażany, kalarepki itp. Robię różne farsze, o których pewnie jeszcze kiedyś napiszę. Dziś proponuję farsz najprostszy z możliwych, a jednocześnie sycący i bardzo smaczny. To tzw. farsz gołąbkowy wzbogacony o kolorową paprykę. Farsz jest dosyć pikantny, ale pasuje do delikatnej papryki. Jeśli ktoś woli łagodne smaki to proponuję zrezygnować z peperoncini. Ja jak zawsze doprawiłam swoje danie przyprawami Kotanyi, które niedawno wprowadziło na rynek dwa rodzaje chili: peperoncini i jalapeno. Jako, że lubimy ostre smaki to te przyprawy ucieszyły mnie bardzo. Polecam, bo są świetne, choć oczywiście można użyć innych ulubionych.
Podaję przepis na 4 porcje, choć ja zrobiłam tylko dwie, a resztę farszu wykorzystałam do zapiekanki z ziemniakami – też wyszła pyszna.
 

Składniki na 4 porcje

4 duże papryki w dowolnym kolorze
4 łyżki startego parmezanu

Farsz:
500 g mięsa od szynki albo drobiowego (osobiście wolę do farszu mięso od szynki)
3 małe kolorowe papryki (albo po ½ dużych)
2 średnie cebule
1 łyżka klarowanego masła albo oleju
½ szklanki* ryżu (ja daję taki sypany, krótki)
1pełna  łyżeczka soli (albo więcej – ja solę mało)
1 płaska łyżeczka pieprzu
¼ łyżeczki mielonego chili
½ łyżeczki chili jalapeno
2 – 3 papryczki peperoncini
2 czubate łyżki majeranku roztartego w dłoniach
1 łyżeczka ziół dalmatyńskich albo prowansalskich

*szklanka o pojemności 250 ml


Papryki do faszerowania umyć, przekroić na pół* (razem z łodyżką), usunąć gniazda nasienne.
Ryż opłukać, zalać 1 szklanką wody, zagotować, wyłączyć i zostawić pod przykryciem, aż ryż wchłonie wodę. Mięso opłukać i zmielić na średnim sicie.
Cebulę pokroić w drobną kostkę i podsmażyć na złoto na 1 łyżce klarowanego masła.
Kolorowe papryki opłukać, oczyścić z gniazd nasiennych i pokroić w drobną kostkę.
Papryczki peperoncini rozkruszyć (można pomóc sobie moździerzem, albo tłuczkiem do mięsa).
Mięso wymieszać z ryżem, podsmażoną cebulą, pokrojoną papryką i przyprawami. 
Papryki nadziać farszem, ułożyć na posmarowanej oliwą blaszce, przykryć folią aluminiową i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Piec 30 minut. Po tym czasie zdjąć folię aluminiową i piec kolejne 20 minut. Wyciągnąć i posypać startym parmezanem. I gotowe. 

(do pieczenia użyłam blaszki ceramicznej Delimano do pieczenia pizzy - po raz kolejny przekonałam się, że to doskonała jakość) 

*papryki można też przygotować nieco inaczej - odciąć górę, usunąć gniazdo nasienne i nafaszerować paprykę i przykryć odciętą górą – wtedy trzeba ją piec nieco dłużej (ja wolę formę połówek)



sobota, 18 sierpnia 2012

Ciasto z pianką waniliową, malinami i borówkami amerykańskimi

To jedno z nagrodzonych ciast w moim konkursie z marką Delimano. Przepis znajdziecie u Marysi i Marka - oni zaczerpnęli go od Dorotuś.
Zachwyciło mnie to ciasto i dziś już wiem, że całkiem słusznie, bo jest przepyszne. Nieznacznie zmodyfikowałam samo ciasto, bo gdy zauważyłam, że jest w nim proszek do pieczenia to przyznam, ze nieco się zdziwiłam, bo do kruchego ciasta proszku nigdy nie dawałam... ale poszłam za ciosem i zrobiłam z niego półkruche dodając jeszcze 2 łyżki gęstej śmietany i trochę mniej tłuszczu. Troszkę podrosło, ale wyszło smakowicie.
Zdecydowanie do powtórzenia i to niebawem. Zrobiłam je w trybie ekspresowym, po tym jak Zielonooki zapytał: a może byś jakieś ciasto upiekła?
Wpadli do nas wczoraj znajomi i byli pod wrażeniem tego ciasta. Gosia myślała, że jest z twarogiem. Ciasto jest lekkie i w sumie niezbyt słodkie, ale to pewnie zasługa kwaskowatych owoców.
Ja moje podzieliłam i połowę zrobiłam z malinami, drugą połowę z borówkami amerykańskimi – obie wersje bardzo smaczne.
Podaję przepis z moimi zmianami, a po oryginał odsyłam do Marysi i Marka.


Składniki na blaszkę w wymiarach 33 X 23 cm

Ciasto:
2,5 szklanki* mąki pszennej – użyłam tortowej
220 g zimnego masła
3 łyżki cukru pudru
5 żółtek
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki gęstej śmietany (dałam homogenizowaną 12 %)

Pianka waniliowa:
5 białek
1 szklanka drobnego cukru do wypieków
1 łyżeczka pasty waniliowej albo 2 łyżki cukru waniliowego (u mnie domowy)
2 budynie waniliowe bez cukru (2x40 g)
½ szklanki oleju

Dodatkowo:
500 g malin (dałam 250 g malin i 250 g borówek amerykańskich
cukier puder z wanilią

*używam szklanki o pojemności 250 ml


Mąkę przesiać do miski, dodać zimne, pokrojone w kostkę masło. Posiekać, dodać pozostałe składniki i szybko zagnieść gładkie ciasto. Podzielić na trzy części i zamrozić (można zrobić to dzień wcześniej).
Blaszkę do pieczenia wyłożyć papierem do pieczenia (lekko posmarowałam ją wcześniej masłem, aby papier lepiej przylegał). Dwie części ciasta zetrzeć na tarce (użyłam tarczy ścierającej robota wielofunkcyjnego FP270 Kenwood), wyłożyć na blaszkę, wyrównać. Nakłuć gęsto widelcem.
Piekarnik nagrzać do 190 stopni, wstawić ciasto i podpiec aż się ładnie zrumieni – około 15 – 20 minut. Wyciągnąć i zostawić do wystygnięcia.

Białka wlać do dużej miski, dodać szczyptę soli i ubić na sztywną pianę. Gdy piana będzie ubita dodawać po 1 łyżce cukru, cały czas ubijając. Gdy cukier się rozpuści, a piana będzie błyszcząca wsypać proszek budyniowy i ubijać jeszcze przez chwilę, aby budyń się rozpuścił. Wlać olej i miksować przez chwilę – do połączenia składników.
Pianę wyłożyć na podpieczony spód, wyrównać. Na pianie ułożyć gęsto owoce (maliny otworkami do góry). Lekko je wbić w pianę. Pozostałe ciasto zetrzeć na tarce i posypać owoce.
Wstawić do nagrzanego do 190 stopni piekarnika i piec około 30 - 40 minut. Ja piekłam 35 minut, w temperaturze 180 stopni (dolna grzałka + termoobieg). Gdy się upiecze, wyciągnąć z piekarnika i zostawić do wystygnięcia.  Gdy ciasto wystygnie oprószyć je cukrem pudrem z wanilią. 






Rozwiązanie letniego konkursu z Delectą

Przepraszam za małe opóźnienie w ogłaszaniu wyników, ale miałam wczoraj urwanie głowy i nie miałam czasu na dłużej usiąść do komputera. Ale już nadrabiam :-)

Dziękuję wszystkim za udział w konkursie, jak zwykle nie zawiedliście, wiele odpowiedzi mi się podobało, wiele chciałabym nagrodzić... oj nagłowiłam się, aby wybrać te pięć. Ale decyzja zapadła.
Nagrody od Delekty otrzymują:

Ola B
Elsa
Marta Radosz
Precelia – Kasia K
Marta Grzelak

Gratuluję i proszę o przesłanie danych adresowych (na terenie RP) na maila: margarytka75@vp.pl abym mogła przekazać je sponsorowi nagród. Na adresy czekam do poniedziałku. 


wtorek, 14 sierpnia 2012

Bułeczki - drożdżóweczki z budyniem

Kiedyś Zielonooki wrócił z pracy i powiedział, że Wojtek (kolega z pracy) przyniósł pyszne bułeczki z budyniem. No to poprosiłam żonę Wojtka o przepis... i przepis zapisany w zeszycie przeleżał chyba z dwa lata, a ja ciągle mówiłam, że muszę je wreszcie zrobić... Mówiłam i piekłam coś innego. Aż w końcu wzięłam się i upiekłam – wyszły rzeczywiście pyszne i nawet kolejnego dnia świetnie smakowały. Zdecydowanie do powtórzenia.
Nie wiem skąd Marzena miała przepis, więc źródła nie znam – ja dostałam go właśnie od niej.
Zrobiłam z połowy porcji i wyszło mi około 20 niedużych bułeczek. 


Składniki:

1 kg mąki pszennej (dałam tortową)
60 g drożdży
8 łyżek cukru
200 g masła
500 ml letniego mleka
4 żółtka
2 całe jajka
2 cukry wanilinowe (dałam 1 łyżeczkę pasty waniliowej)

4 normalne (nie rodzinne) budynie śmietankowe z cukrem + 1,5 l mleka


Masło roztopić i zostawić do przestygnięcia. Drożdże rozkruszyć w dużej filiżance (kubku), dodać 4 łyżki mleka i 1 łyżkę cukru, zrobić zaczyn i odstawić do wyrośnięcia na około 15 minut.
Mąkę przesiać do miski, dodać pozostały cukier, cukier waniliowy, jajka, żółtka, mleka i wyrośnięty zaczyn. Wyrobić gładkie ciasto, pod koniec wlać rozpuszczony tłuszcz i wyrabiać do chwili aż ciasto przestanie się błyszczeć. Ciasto włożyć do miski oprószonej mąką, przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia – powinno podwoić swoją objętość (u mnie trwało to około 70 minut).
W czasie, gdy ciasto rośnie ugotować gęsty budyń (4 budynie w 6 szklankach mleka) i zostawić go do wystygnięcia.
Gdy ciasto wyrośnie, podzielić je na na 4 części. Każdą rozwałkować na prostokąt o grubości około 0,5 cm. Na rozwałkowane ciasto nałożyć budyń (może być ciepły, ale nie gorący), zostawiając kilka centymetrów brzegu bez budyniu. Zwinąć w rulon jak roladę. Pokroić na kromki o grubości 1,5 – 2 cm. Lekko spłaszczyć i ułożyć (w dosyć dużych odstępach) na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryć ściereczką i zostawić na 20 minut do wyrośnięcia.
Piekarnik nagrzać do 180 stopni (u mnie termoobieg z dolną grzałką), wstawiać blaszki z bułeczkami i piec około 20 minut – do ładnego zrumienienia. Ostudzić na kratce. Można polukrować, albo posypać cukrem pudrem – u nas były bez dodatków. 


piątek, 10 sierpnia 2012

Letni konkurs z Delectą

Mam dla Was kolejny, szybki, lekki  i przyjemny konkurs z marką Delecta.

Do wygrania jest pięć zestawów, w skład których wchodzą:

Sernik błyskawiczny oryginalny
Czarno-białe sernik z czekoladą z linii CHOCO
Muffinki czekoladowe z kremem z linii CHOCO
Babeczki Nadziane czekoladowe
Owocowy kubek kisiel o smaku wiśniowym
Galaretka na szybko! smak agrestowy

Zasady konkursu:
1. Odpowiedz na pytanie:
Jaki jest Twój ulubiony przepis na sernik na zimno / ciasto na zimno i jakie owoce najlepiej się z nim komponują?
Można udzielić jednej odpowiedzi. Nie trzeba podawać dokładnie całego przepisu, wystarczy opisać z jakich produktów i z jakimi dodatkami. Można to zrobić prozą albo wierszem – forma dowolna. Tylko odpowiedzi dodane pod tym postem wezmę pod uwagę.
2. Osoby biorące udział w konkursie proszę albo o zalogowanie, albo o podanie imienia i choć pierwszej litery nazwiska. Anonimowych odpowiedzi nie będę brała pod uwagę.
3. Konkurs trwa od 10.08.2012 do 16.08.2012 do godziny 15.00.
4. Wyniki (jak zawsze ocena będzie subiektywna) ogłoszę 17.08.2012 i osoby nagrodzone poproszę o przesłanie adresów, które przekażę fundatorowi nagród.
5. Udział w konkursie mogą brać wszyscy, ale adres do wysyłki powinien być na terenie Polski.



wtorek, 7 sierpnia 2012

Bitki wołowe w sosie jarzynowym

Gdy byłam dzieckiem nie lubiłam zrazów, a właściwie tego, co mama wkładała do środka. Na nic się zdało rozwijanie i wyciąganie, bo mięso smakiem zawartości już przeszło i ja stanowczo odmawiałam jedzenia (dziś już jem i nie marudzę). Więc nie było rady i trzeba było coś wymyślić. No i mama zaczęła dla mnie robić bitki – po prostu dokładała kilka plastrów wołowiny do brytfanny ze zrazami ( a gotowała od razu na dwa dni, więc trochę tego było) i do tego robiła fantastyczny sos chlebowy, taki jak przy moich roladkach schabowych.
Z czasem ja zaczęłam swoją przygodę w kuchni i postanowiłam poeksperymentować. Bardzo lubię sosy zagęszczane warzywami – są nie tylko smaczniejsze, ale również lżejsze i zdrowsze. I takim właśnie jest ten sos – marchewkowy z kiszonym ogórkiem. Słodycz marchewki i kwaskowatość ogórka przenikają się tak idealnie, że sos wychodzi doskonały. Czasem dodaję jeszcze kawałek białej części pora albo łodygę selera naciowego – też wychodzi pysznie.
Polecam takie połączenia, bo naprawdę smakują fajnie. Nie dodaję śmietany, bo nie przepadam za jej dodatkiem, ale oczywiście jeśli ktoś lubi to ja nie bronię. Gdy sos mam za rzadki to dodaję 1 łyżkę mazeiny rozrobionej w niewielkiej ilości wody i to w zupełności wystarcza.  Jednak najlepszy wychodzi, gdy po prostu jest zredukowany.
Nie jest to danie zbyt fotogeniczne, ale za to pyszne :-)


Składniki na 4 porcje:

800 g wołowiny z udźca
½ litra bulionu wołowego
100 ml wytrawnego czerwonego wina (albo zwykłej wody, choć wino dodaje smaku)
2 duże cebule (+ opcjonalnie 1 ząbek czosnku - ja nie daję)
2 średnie marchewki
3 ogórki kiszone
5 – 6 suszonych grzybków
1 duży liść laurowy
1 – 3 ziarnka ziela angielskiego
5 ziaren czarnego pieprzu
½ - 1 łyżeczki soli
1 łyżeczka świeżo mielonego pieprzu
1 łyżeczka mielonej słodkiej papryki
½ łyżeczki mielonego chili
1 łyżeczka płynnego miodu albo cukru
1 - 2 łyżki tłuszczu (klarowane masło, olej, smalec etc)
mąka do obtoczenia plastrów mięsa
1 łyżka mazeiny (albo mąki pszennej)
opcjonalnie 100 ml śmietany do sosów (ja nie daję, bo nie przepadam)



Mięso opłukać, osuszyć papierowym ręcznikiem, pokroić w niezbyt grube plastry, można lekko rozbić, ale nie jest to konieczne. Na patelni rozgrzać tłuszcz (ja smażyłam na głębokiej patelni ceramicznej i zużyłam 1 łyżkę klarowanego masła). Plastry mięsa delikatnie obtoczyć w mące i smażyć na mocno rozgrzanym tłuszczu (nie przyprawiać wcześniej). Obsmażone kawałki mięsa przełożyć do rondla i dopiero każdy kawałek posolić, oprószyć świeżo mielonym pieprzem, słodką papryką i chili. Rondel przykryć.
Cebulę obrać pokroić w ćwierć plasterki, wrzucić ją na pozostały na patelni tłuszcz, oprószyć solą i pieprzem i podsmażyć aż się ładnie zrumieni. Podlać winem (wodą), które pozwoli nam zdeglazować patelnię i odzyskać wszystkie smaki. Zagotować i całość przelać do mięsa. Wrzucić liść laurowy, ziele angielskie, ziarna pieprzu i suszone grzyby. Całość podlać bulionem i dusić na wolnym ogniu przez godzinę. Jeśli płyn nam odparuje to podlać gorącą wodą.
Marchewkę zetrzeć na dużych oczkach tarki jarzynowej i wrzucić do mięsa. Dusić razem kolejne 30 – 40 minut, aż mięso będzie całkiem miękkie, a marchewka prawie się rozpadnie i zagęści sos.
Ogórki pokroić w plasterki, a następnie w malutkie słupki. Wrzucić do sosu i całość zagotować. Dodać miód (albo cukier) i spróbować. Jeśli trzeba dodać soli albo pieprzu.
Mazeinę rozprowadzić w 3 łyżkach zimnej wody, wlać do sosu i zagotować. Można dodać trochę słodkiej śmietany, ale ja tego nie robię.
Podawać z ziemniakami / kaszą / pyzami / kluskami / makaronem i dowolnymi warzywami – u nas towarzystwem dla bitek są przeważnie ziemniaki albo kasza i buraczki (na zimno, albo zasmażane) lub modra kapusta na słodko - kwaśno.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...